Nastał
długo oczekiwany weekend majowy i jak co roku pogoda oraz meszki zweryfikowały
nasze plany spędzenia tego wolnego od porannego wstawiania do pracy – czasu,
który zamierzaliśmy z szanownym M. spędzić na łonie natury rozkoszując się
wiosennymi widokami, fotografowaniem pięknie kwitnących drzew, plenerów i krów
na łąkach. Jak się okazuje w pięknych okolicznościach przyrody może się nie
udać niemal wszystko.
No
to może od początku. Zachęceni 33 stopniami Celsjusza za oknem z koszykiem
piknikowym, kocykiem w jednej ręce i Scrabblami w drugiej udaliśmy się na wyprawę
na sielską łąkę za moją wsią rodzinną (około 15 km od domu). Mniej więcej 5
minut po rozłożeniu kocyka zaczęły się pierwsze oznaki burzy (burza to jedno z tych zjawisk, które napawa mnie lękiem prawie jak myszy i pająki), po około 7
minutach napadły nas komary i meszki zadowolone zapewne, że na łąkę przybyło
coś dużo ładniej pachnącego niż krowy. Starając się nie tracić dobrego humoru,
z nadzieją, że burza sobie przejdzie bokiem wyciągnęłam aparat, żeby uwiecznić
mojego M. w tych pięknych zieleniach z krowami w tle, ale okazało się, że jakaś
pierdoła (czytaj JA) nie sprawdziła baterii, które okazały się kompletnie rozładowane,
więc z wiosennych zdjęć nici.
Po 10 minutach spędzonych na łonie natury, kiedy uznaliśmy,
że komary i meszki wystarczająco już na nas poucztowały, a burza nie zamierza
się oddalić stwierdziliśmy, że dość nam już świeżego powietrza i majowego
pleneru. Spakowaliśmy więc nasze klamoty do auta i w padającym deszczu
wróciliśmy do domu.
Przed
nami jeszcze dwa wolne dni majowe, więc planujemy drugie podejście do pikniku w
czwartek, tym razem uzbrojeni w parasol, środek owadobójczy i naładowane
baterie. Mam więc nadzieję, że nie tylko meszki i komary będą miały udaną
majówkę w tym roku.
Istny armagedon ;-)
OdpowiedzUsuńA żebyś wiedziała :)
Usuń