czwartek, 24 lipca 2014

Dorosłych przemyśleń garść

Stateczna opublikowała na swoim fejsbuku ciekawy wpis z bloga. Zajrzałam, przeczytałam i jakby napisali o mnie. Cóż... życie, a życie ponoć nie jest usłane różami, ani innymi kwiatkami. Wpis najprawdziwszy z prawdziwych. Skomentowałam, ale zaraz sobie pomyślałam, że warto się do tego odnieść na własnym podwórku.

Zakładanie rodziny to zawsze jakieś przewartościowanie życia. Nagle Twoja codzienność w dużej mierze zamyka się w czterech ścianach i upływa gdzieś pomiędzy pracą, zakupami, a zajmowaniem się domem. Zamieniasz sportowy samochód na rodzinnego Vana, a dyskusje ze znajomymi o imprezach, na debaty z mężem jaki wariant polisy na życie i ubezpieczenia mieszkania wybrać. Ot zupełnie nowa rzeczywistość.
Czy straciłam coś na osobowości? Myślę, że nie. Nadal lubię czytać książki jak to robiłam wcześniej i nadal wymieniam się nimi z koleżanką Bomblową, nadal słucham dobrej muzyki, wciąż lubię te same filmy, nadal mam hobby, czytam wiadomości i wiem co się dzieje na świecie. Nie uwięziłam się nagle w czterech ścianach ze ścierką w jednej ręce i pieluchą w drugiej.

Jakiś czas temu stwierdziłam, że ludzie od nas odchodzą i zapominają na różnych etapach życia. Ot chociażby nasze szkolne przyjaźnie. Ilu z Was zakończyło znajomości po maturze, gdy się ludzie na studia rozjechali, mimo wcześniejszych deklaracji, że przecież są telefony, maile, zjazdy, spotkania? Przykro było potem otwierając album pamiątkowy ze szkoły. 
Tak. Był czas przywyknąć przecież.

Jak masz dzieci to już w ogóle wszystko się zmienia. Człowiek staje się jak z innej epoki, z innej czasoprzestrzeni dla tych, co do statecznego rodzicielstwa się nie spieszą. Dużo łatwiej się porozumieć jak ma się dzieciatych przyjaciół. To nie jest tak, że dzielę teraz swoich znajomych na lepszych czy gorszych pod względem dzietności, akurat mam to wielkie szczęście, że posiadam wśród swoich przyjaciół singli, z którymi rozumiemy się jak łyse konie i potrafimy pogadać na każdy temat. Z dzieciatymi przyjaciółmi też nie jest tak, że nasze konwersacje toczą się wyłącznie między kupkami, zupkami, zabawkami, nowymi umiejętnościami naszych pociech. Potrafimy rozmawiać o wszystkim, bo dla chcącego nic trudnego.

Uważam się za szczęściarę, bo mam tą garstkę super przyjaciół, z którymi do tańca i różańca, pielęgnuję jak tylko potrafię, biorąc poprawkę, że spotykamy się rzadziej, bo różne inne sprawy kradną nam czas. Taka niestety jest dorosłość. Na siłę nikogo nie uszczęśliwisz, siebie też nie, więc z czasem dawne przyjaźnie zamienią się w znajome twarze na ulicy.

1 komentarz:

  1. Myślę, że bardzo wiele osób miało się ochotę podpisać pod postem Matki Krystyny :)
    Ja w miarę wcześnie (w porównaniu z większością znajomych) wyszłam za mąż a następnie "zachciało mi się mieć dziecko" a co za tym idzie stałam się mniej atrakcyjna. Już nie bawiły mnie imprezy, koncerty i nie byłam dyspozycyjna tak, jak za czasów panieńskich.
    Teraz, kiedy ja mam dwuletniego Okrucha, dawni znajomi zaczynają "na poważnie" wchodzić w związki, niektórzy również biorą śluby, coraz więcej z nich spodziewa się pierwszych dzieci...
    Jedna ze znajomości nieco się odnowiła - koleżanka sama stwierdziła, że dopiero teraz widzi ile jest jej winy w tym, że znajomość się sypnęła, że to nie tylko wina mojego braku czasu, czy zmiany priorytetów. Niestety często najlepsze znajomości to te z ludźmi w zbliżonej życiowej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń