poniedziałek, 14 lipca 2014

15.00 czyli spływ

Jakby ktoś miał wątpliwości to jest połowa lipca. Jeszcze z geografii pamiętam, że lipiec to miesiąc kiedy są największe opady deszczu, ale żeby codzienne? 
Pogoda oczywiście ustawiła sobie zegarek tak, żeby robić ludziom wychodzącym z pracy na złość.
Od kilku dni wychodzimy więc z koleżanką z pracy w największy deszcz, który padać zaczyna oczywiście przed 15.00. Można by więc powiedzieć, że dosłownie "spływamy" z roboty.
Dzień mija za dniem, ale to oznacza, że nieuchronnie zbliżamy się do urlopu. Szansa na odpoczynek, grillowanie, ale też porządki w garderobie i mycie okien. Za wiele nie planujemy, bo rok ciężki taki, a finanse szczuplutkie wyjątkowo. 
Ostatnio próbuję nowych przepisów na ciasta. Mogę się pochwalić wypróbowanym już w zeszłym roku jogurtowym sernikiem z borówkami:


i pierwszy raz pieczonym czekoladowym, puchatym ciastem z porzeczkami:
Wybaczcie, że tak o pogodzie i o ciastach, ale kompletnie nie mam weny na żadne poważne tematy i przemyślenia. Jakoś tak zastój mi się zrobił. Może coś drgnie w związku z solankami, może...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz